Dzisiaj recenzja inna niż pozostałe, gdyż filmu – a nie książki, jak można byłoby się spodziewać. Obejrzałem w końcu film, który czekał na mnie już dosyć długo. Moją pasją jest gotowanie, uwielbiam sushi, podoba mi się dążenie do perfekcji w gotowaniu… wszystko to odnajduję w kuchni japońskiej. Na dodatek (a może przede wszystkim) ten film zebrał na IMDB aż 7,8 punktów, a punktacja na tym serwisie powyżej 6,0 w mojej ocenie oznacza, że to będzie dobrze spędzony czas. Usiadłem do filmu, obejrzałem i od razu na gorąco spisałem to, co po jego konsumpcji zostało mi w głowie (pewnie nie na długo, dlatego warto spisać).
Film jest dokumentem, który spodoba się każdemu, kto chociaż raz spróbował sushi i mu zasmakowało. Dokument przedstawia pana Jiro Ono, liczącego sobie ponad osiemdziesiąt wiosen mistrza (prawdopodobnie 85) i właściciela restauracji w Tokio o nazwie „Sukiyabashi Jiro”. Ceny w jego restauracji są zawrotne – za jeden posiłek trzeba zapłacić nie mniej niż 30 tys. jenów (ok 1,3 tys. złotych) , a samą wizytę trzeba rezerwować z co najmniej miesięcznym wyprzedzeniem. Są też tacy, co robią to na rok wcześniej. Pan Jiro Ono tworzy sushi w swoich snach i w środku nocy zapisuje swoje nowe odkrycia. Całym sobą emanuje tym, że ciągle i ciągle chce być lepszym w tym, co robi, a jak sam mówi, nie obchodzą go zarobki – jedynie coraz lepsze sushi. Słowem wstępu dodać należy, że ta całkiem skromna restauracja (czy też bar, gdyż ma tylko 10 miejsc) otrzymała od znanego i prestiżowego przewodnika Michelin najwyższą ocenę, tj. trzy gwiazdki (dla oddania skali: w Polsce od niedawna mamy jedną jedyną restaurację, która otrzymała jedną gwiazdkę z trzech możliwych).
Dokument pokazuje sporo tzw. momentów "od kuchni", gdzie można zobaczyć następujące po sobie etapy pracy nad posiłkiem i to naprawdę od samego początku – od wizyty na targu rybnym i patroszenia zakupów. Niesamowite jest to, że widzimy, jak każdy składnik potrawy zmienia się, czego finałem jest porcja już gotowego sushi. Widzimy cały akt tworzenia! Przygotowanie produktów i praca w kuchni w połączeniu z muzyką wyglądają
czasami na balet – zwolnione tempo obrazu i dynamiczna klasyczna muzyka tylko to podkreślają – piękno kuchni i piękno tworzenia.
Można zauważyć, że pan Jiro Ono to bardzo surowy, ale też pełen perfekcji artysta (dokładnie tak: artysta, nie kucharz), który wszystko w swoim życiu podporządkował sztuce sushi. To zadziwiające, gdy widzimy, że dla takiego mistrza proces samodoskonalenia nigdy się nie kończy i pewnie trwałby i tysiąc lat, gdyby tylko człowiek tak mógł trwać – cytując: „Jeśli pomyślisz, że znasz już wszystko, to okłamujesz siebie”.
Forma przekazu filmu idealnie wpasowuje się w sushi, gdyż jest skromna, ale elegancka i zarazem perfekcyjna – takie jest sushi.
Podsumowując – najważniejszy przekaz, jaki wyłania się dla mnie: sushi to prostota. Obudziło to we mnie refleksję – czy dotyczy to całej sztuki gotowania? Czy aby czasami nie wydziwiamy i nie tracimy radości płynącej z prostoty w kuchni? Może wynika to z tego, że my – nie tylko w Polsce, ale w całej Europie
– mamy po porostu inną mentalność? A może z gonitwy dzisiejszego życia, ciągłego wyścigu, w którym tracimy świadomość, że należy opanować do
perfekcji proste czynności – i to wystarczy?...
Ja nie znam odpowiedzi na te pytania. Ale chętnie poznam Wasze przemyślenia. Zapraszam do dyskusji!